Po przyjeździe i wstępnym
rozpakowaniu się od razu ruszyliśmy na basen. Cały dom zamyka się w kwadracie i
tworzy w ten sposób dość spory dziedziniec.
Basen oddzielony jest od dziedzińca frontem zabudowania które zostało
wykorzystane jako podstawa do otwartej jadalni i części kuchennej z grillem.
Grill to raczej stare palenisko z kamienną umywalką zaraz obok .
Ogród jest oczywiście utrzymany w
korespondującym stylu . Pomimo ogólnego zachwytu nad budynkiem nie podzielam go
jeśli chodzi francuskie podejście do
natury. Coś a la „ wyrąbmy wszystko w romby „trawa wyrżnięta pod linijkę”
. Dla mnie ogród ma być bujny a nie wymuskany.
Pierwsze dni spędziłam na pilnowaniu czy wszystkie dzieci
mają dostęp do tlenu i żadne z nich nie pływa
twarzą do dna . Dwa wieczory z rzędu spędziliśmy w małej wiosce
nieopodal nas(9km) Nerac.
Samo miasteczko jest bardzo malownicze i składa się z małych kamiennych domów oraz wąskich uliczek.
Nerac właśnie
obchodziło swoje święto więc co wieczór odbywały się różne eventy. Pierwszego
wieczoru bawiłam się głównie ja ponieważ udało mi się kupić butelkę lokalnego
wina na festynie napocząć ja na miejscu razem z dziadkiem .Przed kupieniem
talerza ślimaków z patelni powstrzymała mnie nagła trzeźwość rozumu,kiedy
zobaczyłam jak ktoś je wydłubuje ze skorupek. Niestety (a może i stety) ta
wizualizacja odebrała mi ochotę na spróbowanie tego przysmaku. Za drugim razem
kiedy pojechaliśmy do Nerac, wyciągnęłam Maelys na średniowieczne tańce i
pomimo braku stosownej garderoby nie byłyśmy gorsze od pozostałych tancerzy. Po
takich atrakcjach dzieci szybko idą spać i nawet nie trzeba ich do tego
przymuszać. Liczyłam trochę, że dzięki temu będę miała więcej czasu dla siebie
, ale najwyraźniej przestawiłam się na tryb dziecięcy i godzina 23 to dla mnie
szczyt. Temperatura tutaj pozwala jedynie na przejście tych wymaganych
kilkudziesięciu metrów i wrzucenie swojego umęczonego upałem ciała do wody.
Dzięki temu dzieciom nie trzeba było wiele by bawić się dobrze to też za każdym
razem byłam potworem morskim lub potworem lądowym (czemu zawsze potworem?),
który gonił je w około basenu . Po tygodniu przyjechała do nas ich mama co
przywitałam z lekką ulgą ponieważ spadł ze mnie obowiązek wydawania komend.
Zgodziłam się zatem z wielką chęcią na wspólny wypad do parku linowego. Jeżeli
ktokolwiek miał okazję spróbować czegoś takiego i przyjrzeć się tym lnom to wie
że wydają się one bardzo cienkie. Bardzo. Na tyle, że musiałam przynajmniej dwa
razy przemyśleć swoje życie kiedy nieopatrznie wybrałam się na szlak noir plus
(taki dla dorosłych dorosłych). W połowie każdego szlaku można się wycofać, ale
co …ja ? nie no dam radę. Po przejściu wszystkich kolorów czarny wydawał mi się
już tylko kolejnym etapem. O jakże się myliłam. Z tego szlaku zabrane zostały
wszystkie dodatkowe liny pomocnicze i większość rzeczy trzeba robic podciągając
się samemu. Jeżeli nie uda ci się w pore złapać jakiejś zaczepki możesz utknąć
na kilka godzin w połowie liny wisząc jak jakieś smętne pranie . Ta wizja
przysporzyła mi niemiłego skręt żołądka. Kiedy dotrałam na najwyższy punkt
trasy i miałam właśnie skoczyć z ok 25 m na zamontowanym przez siebie haku,
naszły mnie poważne obawy.
Nie mam do siebie zaufania w wielu dziedzinach , a na
pewno nie w dziedzinie własnego bezpieczeństwa. Zasady są jednak takie : idziesz
dalej albo czekasz na pomoc.
Ze łzami w oczach rzuciłam się w dół i jak też
można się domyślać(dzięki obecności tego wpisu)-przeżyłam. Po całej tej zabawie
nabawiłam się kilku krwiaków na dłoniach i bolesnych otarć ,ale poczułam też
niemałą satysfakcję.
Święto Państwowe (Pijaństwo Narodowe)
Jest dniem świeta narodowego. Ranki są dokładnie takie same
jak u nas . W Paryżu odbywa się defilada więc wszyscy śledzą to wydarzenie w
telewizji w skupieniy tak, jakby w połowie miałao się wydarzyć coś
niespodziewanego. Prezydent spotyka jakieś ważne osobistości .Kilku łysych
starszych panów odpowiada na pytania komentatora i właściwie poza językiem nie
różni się to wcale od tego co oglądamy co roku w TVP (kto okgląda…no, kto
właściwie?). Wieczorem natomiast zaczyna się prawdziwe święto. Pałeczkę
przejmują sami francuzi. Jest to dla
nich okazja do tańca picia wina i ogólnej zabawy. Przypomina to trochę Nowy Rok
zwłaszcza w trakcie pokazu fajerwerek. Nie jestem przyzwyczajona do takiego
obchodzenia święta narodowego, ale podoba mi się to bardziej choćby z powodu
podzielenia tego dnia na dwie części. Znajduje się czas i na oficjalne obchody
i na zwyczajną zabawę. Tę drugą część spędziliśmy w Nerac siedząć nad rzeką i
oglądając pokaz fajerwerek wraz z mieszkańcami miasta. Grała orkiestra i
wszyscy się dobrze bawili. Nie do końca jednak dotarło do mnie w jaki sposób
odśpiewano hymn. Gdy zaczęła grać znana melodia odruchowo chciałam wstać.
Zorientowałam się jednak że nikt się nie rusza no chyba że tylko w takt rytmu.
Wszysyc zaczęli wyć i ostatecznie hymn nie różnił się niczym od pijackiej
piosenki (coś a la Chryzantemy Złociste). Wytłumaczyłam babci że w Polsce to
nie do pomyślenia i nie bardzo rozumiem ich podejście.Sama przyznała mi racje i
oczywiście tłumaczyła coś o charakterze francuskim, który dopiero muszę chyba
jeszcze poznać.
Francuzi potraią być bardzo dumni z swojego kraju, ale
jednocześnie w wielu momentach zachowują się trochę tak jakby żyli w
wynajmowanym mieszkaniu.
W kolejnym dniu w Nerac miał się odbywać mały festiwal
jazzowy. C. zabrała najstarszego L.
(nie obyło się bez awantury ze strony
pozostałych) i mnie. Na miejscu okazało się, że ten cały „jazz” to raczej festiwal
muzyki wschodniej. Mały zespół z trąbkami i skrzypcami przywitał mnie „Kalinką”
i od razu zebrało mi się na sentymenty. Typowo rosyjskie klimaty rozruszały
wszystkich choć już wcześniej zdążyło to uczynić wino. Wino wino wino. Nie wiem
jak można pić je codziennie i nie wyhodować u siebie alkoholizmu. Praktycznie nie ma dnia żeby dziadek nie
serwował do posiłku lampki wina. To wszytsko jednak ma na celu jedynie
przystroić posiłek. A właśnie…jedzenie
...o tym i o reszcie rzeczy w nastepnym poście
Salut!