piątek, 26 lipca 2013

Domaine Cobeuos cz.2- pijaństwo i skoki z drzew

Po przyjeździe i  wstępnym rozpakowaniu się od razu ruszyliśmy na basen. Cały dom zamyka się w kwadracie i tworzy w ten sposób dość spory dziedziniec.  Basen oddzielony jest od dziedzińca frontem zabudowania które zostało wykorzystane jako podstawa do otwartej jadalni i części kuchennej z grillem. Grill to raczej stare palenisko z kamienną umywalką zaraz obok .


 

Ogród jest oczywiście utrzymany w korespondującym stylu . Pomimo ogólnego zachwytu nad budynkiem nie podzielam go jeśli chodzi  francuskie podejście do natury. Coś a la „ wyrąbmy wszystko w romby „trawa wyrżnięta pod linijkę” . Dla mnie ogród ma być bujny a nie wymuskany.



     
                                   


Pierwsze dni spędziłam na pilnowaniu czy wszystkie dzieci mają dostęp do tlenu i żadne z nich nie pływa  twarzą do dna . Dwa wieczory z rzędu spędziliśmy w małej wiosce nieopodal nas(9km) Nerac. 













Samo miasteczko jest bardzo malownicze i składa się z małych kamiennych domów oraz wąskich uliczek.
Zdarzyłam się przekonać, że jest to dość typowy wygląd miejscowości w tym rejonie Francji.

Nerac właśnie obchodziło swoje święto więc co wieczór odbywały się różne eventy. Pierwszego wieczoru bawiłam się głównie ja ponieważ udało mi się kupić butelkę lokalnego wina na festynie napocząć ja na miejscu razem z dziadkiem .Przed kupieniem talerza ślimaków z patelni powstrzymała mnie nagła trzeźwość rozumu,kiedy zobaczyłam jak ktoś je wydłubuje ze skorupek. Niestety (a może i stety) ta wizualizacja odebrała mi ochotę na spróbowanie tego przysmaku. Za drugim razem kiedy pojechaliśmy do Nerac, wyciągnęłam Maelys na średniowieczne tańce i pomimo braku stosownej garderoby nie byłyśmy gorsze od pozostałych tancerzy. Po takich atrakcjach dzieci szybko idą spać i nawet nie trzeba ich do tego przymuszać. Liczyłam trochę, że dzięki temu będę miała więcej czasu dla siebie , ale najwyraźniej przestawiłam się na tryb dziecięcy i godzina 23 to dla mnie szczyt. Temperatura tutaj pozwala jedynie na przejście tych wymaganych kilkudziesięciu metrów i wrzucenie swojego umęczonego upałem ciała do wody. Dzięki temu dzieciom nie trzeba było wiele by bawić się dobrze to też za każdym razem byłam potworem morskim lub potworem lądowym (czemu zawsze potworem?), który gonił je w około basenu . Po tygodniu przyjechała do nas ich mama co przywitałam z lekką ulgą ponieważ spadł ze mnie obowiązek wydawania komend. Zgodziłam się zatem z wielką chęcią na wspólny wypad do parku linowego. Jeżeli ktokolwiek miał okazję spróbować czegoś takiego i przyjrzeć się tym lnom to wie że wydają się one bardzo cienkie. Bardzo. Na tyle, że musiałam przynajmniej dwa razy przemyśleć swoje życie kiedy nieopatrznie wybrałam się na szlak noir plus (taki dla dorosłych dorosłych). W połowie każdego szlaku można się wycofać, ale co …ja ? nie no dam radę. Po przejściu wszystkich kolorów czarny wydawał mi się już tylko kolejnym etapem. O jakże się myliłam. Z tego szlaku zabrane zostały wszystkie dodatkowe liny pomocnicze i większość rzeczy trzeba robic podciągając się samemu. Jeżeli nie uda ci się w pore złapać jakiejś zaczepki możesz utknąć na kilka godzin w połowie liny wisząc jak jakieś smętne pranie . Ta wizja przysporzyła mi niemiłego skręt żołądka. Kiedy dotrałam na najwyższy punkt trasy i miałam właśnie skoczyć z ok 25 m na zamontowanym przez siebie haku, naszły mnie poważne obawy.
 Nie mam do siebie zaufania w wielu dziedzinach , a na pewno nie w dziedzinie własnego bezpieczeństwa. Zasady są jednak takie : idziesz dalej albo czekasz na pomoc. 
Ze łzami w oczach rzuciłam się w dół i jak też można się domyślać(dzięki obecności tego wpisu)-przeżyłam. Po całej tej zabawie nabawiłam się kilku krwiaków na dłoniach i bolesnych otarć ,ale poczułam też niemałą satysfakcję.


Święto Państwowe (Pijaństwo Narodowe)

Jest dniem świeta narodowego. Ranki są dokładnie takie same jak u nas . W Paryżu odbywa się defilada więc wszyscy śledzą to wydarzenie w telewizji w skupieniy tak, jakby w połowie miałao się wydarzyć coś niespodziewanego. Prezydent spotyka jakieś ważne osobistości .Kilku łysych starszych panów odpowiada na pytania komentatora i właściwie poza językiem nie różni się to wcale od tego co oglądamy co roku w TVP (kto okgląda…no, kto właściwie?). Wieczorem natomiast zaczyna się prawdziwe święto. Pałeczkę przejmują sami francuzi.  Jest to dla nich okazja do tańca picia wina i ogólnej zabawy. Przypomina to trochę Nowy Rok zwłaszcza w trakcie pokazu fajerwerek. Nie jestem przyzwyczajona do takiego obchodzenia święta narodowego, ale podoba mi się to bardziej choćby z powodu podzielenia tego dnia na dwie części. Znajduje się czas i na oficjalne obchody i na zwyczajną zabawę. Tę drugą część spędziliśmy w Nerac siedząć nad rzeką i oglądając pokaz fajerwerek wraz z mieszkańcami miasta. Grała orkiestra i wszyscy się dobrze bawili. Nie do końca jednak dotarło do mnie w jaki sposób odśpiewano hymn. Gdy zaczęła grać znana melodia odruchowo chciałam wstać. Zorientowałam się jednak że nikt się nie rusza no chyba że tylko w takt rytmu. Wszysyc zaczęli wyć i ostatecznie hymn nie różnił się niczym od pijackiej piosenki (coś a la Chryzantemy Złociste). Wytłumaczyłam babci że w Polsce to nie do pomyślenia i nie bardzo rozumiem ich podejście.Sama przyznała mi racje i oczywiście tłumaczyła coś o charakterze francuskim, który dopiero muszę chyba jeszcze poznać.
Francuzi potraią być bardzo dumni z swojego kraju, ale jednocześnie w wielu momentach zachowują się trochę tak jakby żyli w wynajmowanym mieszkaniu.
W kolejnym dniu w Nerac miał się odbywać mały festiwal jazzowy. C. zabrała najstarszego L.
 (nie obyło się bez awantury ze strony pozostałych) i mnie. Na miejscu okazało się, że ten cały „jazz” to raczej festiwal muzyki wschodniej. Mały zespół z trąbkami i skrzypcami przywitał mnie „Kalinką” i od razu zebrało mi się na sentymenty. Typowo rosyjskie klimaty rozruszały wszystkich choć już wcześniej zdążyło to uczynić wino. Wino wino wino. Nie wiem jak można pić je codziennie i nie wyhodować u siebie alkoholizmu.  Praktycznie nie ma dnia żeby dziadek nie serwował do posiłku lampki wina. To wszytsko jednak ma na celu jedynie przystroić posiłek. A właśnie…jedzenie

...o tym  i o reszcie rzeczy  w nastepnym poście

Salut!

wtorek, 23 lipca 2013

Domaine Caubeos cz.1

08.07-24.07

W poniedziałek rano śniły mi się jakieś bzdety o Barbarze Streisand a mój budzik w tym czasie wydzwonił piąty alarm z rzędu. Zapomniałam, że miałam wstać wcześniej i się spakować. Ostatecznie wrzuciłam do torby wszystko na 20 minut przed wyjściem z domu i ledwo ubrana zaczęłam liczyć  nasze bagaże. Dzieci miały jedną torbę za to masywną i już wiedziałam, że aby się nie nadźwigać powinnam zostawić w domu przynajmniej dwoje z nich. Pociąg wyjeżdżał z dworca Montparnasse i cała podróż miała trwać 4 godziny bez żadnych przesiadek. Stres teoretycznie ograniczony do minimum ponieważ do pociągu zapakowali nas rodzice a na dworcu powinna czekać na nas ich babcia. W połowie trasy kontroler poinformował mnie, że na ostatnim odcinku będę się musiała przesiąść na przód bo nasz bilet obejmuje te miejsca tylko do pewnego momentu. Chciałam w niego rzucić naszą „torebeczką” i kazać mu delikatnie mówiąc iść na drzewo. Mój francuskoangielski przydał się jednak i tym razem i cała sytuację rozwiązałam z bardziej ogarniętym konduktorem . Pod koniec trasy troje dzieci przybrało formę małego stada zniecierpliwionych szympansów. Zaczęłam dostawać chłodne spojrzenia od jakiegoś poważnego pana w garniturze i za czwartym razem odwzajemniłam mu się tym samym jednocześnie chcąc mu przekazać „ czy sugeruje Pan, że powinnam wziąć poduszkę i zacząć dusić 4 latka, żeby podróżowało się Panu wygodniej?...ależ oczywiście, z największą przyjemnością!”.
Bardzo żałuję, że mój francuski nie jest jeszcze na tyle dobry …

Domaine Caubeos

Na miejscu zastał nas klimat, który przypomina mi raczej Hiszpanię, ale przecież to całkiem nie daleko. Zapakowaliśmy się do jeepa i ruszyliśmy na zachód od Agen (ok 20 km). Słyszałam od Ornella że dom jest piękny, ale gdy wysiadłam… razem z torbą opadła mi szczęka. To tak jakby twoje dziecięce marzenia o mieszkaniu w dworku/zamku nagle się spełniły. Dzieci były bardzo podekscytowane tym, że mogą mi pokazać cały dom więc zaraz wybrałam się z nimi na zwiedzanie. Na dole znajduje się kuchnia i jadalnia stamtąd przechodzimy na „salony” (Tak mnie to określenie rozbawiło że właśnie się chichram) Znajdują się tu dwa ogromne pokoje dzienne połączone wielkimi drzwiami .. Od jednego z nich przechodzi korytarz prowadzący do sypialni dziadków, ich łazienki oraz ..kolejnej sypialni.  Korytarz kończy wejście do gabinetu kominkowego który jak można się domyślać również jest spory. Poczucie ogromy dopełnia wysokość  pomieszczeń (na moje upośledzone oko 4m). Z jadalni przechodzimy na klatkę schodową prowadzącą do kolejnych sypialni na piętrze.  Na górze, na początku wejście do toalety i łazienki ,pokój dzieci ,naprzeciwko pokój różany (mój) dalej pokój rodziców, łazienka, biblioteka(o tym później), kolejna sypialnia i należąca do neij łazienka.  Wszystko jest urządzone idealnie w stylu i gdzieniegdzie zostawiono fragmenty oryginalnej ściany.
 

Na ścianach zawieszone są fragmenty starych map oraz książek. Praktycznie żaden mebel w domu nie odbiega stylem od całości. Stare szafy i małe stoliki spotykam na każdym kroku i przyznam że było bardzo trudno oprzeć się pokusie zglądnięcia do nich w poszukawniu artefaktów lub innych ciekawostek historycznych. Bibliotekę zostawiłam do dłuższego opisu ponieważ właśnie ona mnie najbardziej zaciekawiła. Trafiłam tam przypadkiem razem z dzieciakami. Po części jest to graciarnia starych ubrań i zabawek, ale na regale pod oknem znalazłam prawdziwe skarby. Stare księgi oprawione w skórę. Wszystkie bez niespodzianek-po francusku , ale wystarczyło mi samo oglądanie tych rękopisów i prawdopodobnie wdychanie jakiegoś średniowiecznego grzyba. Pozostaje mi liczyć na to że Klątwa Faraona nie obejmuje tej biblioteki i że będę mogła jeszcze pogrzebać między półkami . Na początku miałam obawy że może nie wypada mi ruszać tych przedmiotów, ale babcia sama zachęcała mnie do tgo żebym poczytała coś z biblioteki także korzystam. Zaczęłam dopytywać o historię tego miejsca czyli Domaine Caubeos .Najstarsza część zabudowy sięga aż roku 1749 .Dowiedziałam się również, że dom wcześenij zamieszkiwali sędziowie z Nerac a podobno sam Henryk IV spacerował po jego dziedzińu. W późniejszych latach Caubeos przeszedł w posiadanie rodziny księżniczki Mołdawii i  po latach został kupiony przez rodzinę C. i odrestaurowany praktycznie od podstaw.

c.d.n
mój pokój i dziecko z moim aparatem w ręku
parter



(kliknij, aby powiększyć zdjęcie)



 Przerwa dwutygodniowa, jak można się domyślać, była spowodowana brakiem dostęu do internetu. 








W najbliższym czasie postaram się udsostępnić pozostałą część opisu tego miejsca i tego co mnie tu spotkało. 
Żeby nie było za słodko : dziś miałąm koszmarną sprzeczke z Małym i z pomocą przyszła mi Super Niania, którą w ostatenij chwili przywowałałam w swojej pamieci. Gdyby nie Dorota Zawadzka niechybnie wyskoczyłabym z TGV i przy tej prędkości skończyła jako malowniczy czerwony obraz.
 "Lekko nie jest, ale trzeba sie starać ...do prrraacccy!"

PS.Wracajac z dziećmi dostałam nagły telefon od ich mamy. Z racji tego że remont kuchni się przedłuża jedziemy od razu następnego dnia do ich znajomych mieszkających w Bretanii... hmm komu potrzebny jest sen?

Salut!