piątek, 9 sierpnia 2013

O ludzie nie ma mnie na woodzie!

nasz dom
Jestem nad jeziorem Annecy w miejscowości St. Jorioza na kolejne 2 tyg. i jest tu absolutnie pięknie. Mam taki widok z okna jakbym była w jakimś nieustannym marzeniu turysty (o ironio jestem w pracy). Wszystko wydawało by się cudownie piękne gdybym tylko nie myślała o miejscu z goła innym od tego w którym jestem teraz. Nie jest to estetyka każdego i rozumiem że komuś wątpliwa czystość sanitariatów może uprzykrzyć wyjazd, ale właśnie tam chciałabym teraz być. Woodstock tęsknię za tobą!
Tymczasem od kilku dni moja praca wyjątkowo nie przypomina pracy. Jesteśmy z całą rodziną w domu, który wybudował pradziadek dzieci. Jest położony bardzo wysoko i dla każdego auta jak i pieszego jest to wyzwanie. Budynek jest wielki, ale nie najnowszy. Skłąda się z trzech połączonych ze sobą tarasami kondygnacji.Wnętrze przypomina mi wyposażeniem domu z „Lśnienia” Kubricka i właściwie pewnie był wybudowany w tych samych czasach. Zauważyłam ze zaczęli go częściowo odnawiać, ale powierzchnia jest tak duża że odnowienie wszystkiego kosztowało by bardzo dużo. Tak naprawdę gdyby ten dom był zwykłym domkiem z pochyłym dachem nie miało by to dla mnie różnicy. Widok, to widok sprawia że każdej nocy spędzam po kilka godzin gapiąc się przez oszkolne drzwi. Wczoraj C. zaproponowała że podwiezie mnie na przystanek autobusowy u stóp góry z którego dostanę się do Annecy. Podróż zajmuje jakieś 20 minut i kosztuje tylko 1,50 e. 
Annecy …po prostu umieszczę zdjęcia bo za długo mogłabym to opisywać narażając się na opinię grafomanki. 



subany wróbel się tak na mnie patrzył z dobre kilka minut
zasłużył na zdjęcie


więzienie...









 Poniżej święto jeziora Annecy a obok moja trasa rowerowa...



Spędziłam tam pięć godzin po prostu szwendając się to tu to tam. Ostatnią godzinę prawie całą przespałam na trawie w centrum miasta bo upał i miliony  małych uliczek wykończył mnie tak jakbym przeszła z Andrychowa na Gancarz w zimie( kto wie co to za góreczka?). Musialam bardzo pilnować godizny ponieważ autobusy jeżdża co półtorej godziny i tylko do  godziny 20 . Gdy dojechałam z powrotem do st. Jorioz oczywiście się zgubiłam i musiałam czekać aż rodzina przyjedzie po mnie wracając z łódki.Te góry że tak powiem pogrywają sobie ze mną i ciągle zmieniają krajobraz…nie wiem jak to działa, ale tak jest! Przypomniało mi się jak mój dobry kolega poradził mi się posługiwać położeniem gwiazd. Ggdyby tylko słońce nie prażyło tak jak wtedy z pewnością wyciągnęłabym moją podręczną mapę nieba… Tak więc do całej wyprawy dodałam jeszcze 2 h błąkania się po St. Jorioz.
Jestem już drugi miesiąc tutaj a czas praktycznie się dla mnie zatrzymał. Wciąż mam wrażenie jakbym przyjechała tutaj zaledwie tydzień temu. Zaczynam jednak tęsknić za moimi mordkami ze śląska i romami z Andrychowa i nawet imprezy przez skype nie oddaje uroku polskich przekleństw.  Przekleństwa tutaj są wyjątkowo miałkie i nijakie. Nie to że bym była fanką przeklinania ale czasem są sytuację których tutejsze „putain” w ogóle nie oddaje. Choćby wtedy gdy chcesz odnaleźć górę która jeszcze prze chwilą tu była. Co do samego języka. Codziennie wydaje mi się ze rozumiem więcej. Nie mówię za dużo ale dzieci mnie rozumieją a z dorosłymi dogaduję się trochę po angielsku trochę po francusku i jakoś to idzie. Za 3 tyg. Będę musiała napisać test klasyfikujący w mojej szkole językowej i mam nadzieję że nie trafię do grupy super początkujących a gdzieś w środku. Już teraz cieszę się, że poznam tam ludzi w moim wieku i z bardzo różnych stron świata.  Przede wszystkim jednak będę miała okazję porozmawiać z kimś po angielsku …pełnymi zdaniami i kontekstem innym od  „co dziś robiły dzieci”.  Zanim jednak rozpocznie się rok szkolny (mój i dzieci) jedziemy w kolejne miejsce, tym razem zupełnie na południowym końcu Francji. Powiem tylko, że jeśli ktoś oglądał filmy z Louis de Funès może bardzo łatwo się domyśleć gdzie teraz wyląduję.

Salut

1 komentarz: