Z dość przyjemnie wietrznego Annecy wjechaliśmy
autostradą do… piekła. Kiedy wysiadłam z naszego klimatyzowanego auta poczułam
co znaczy określene „problemy pierwszego
świata”. Automatycznie pragnęłam znaleźć jakieś chłodne miejsce, ale czekały na
nas nasze torby do rozpakowania. Dom do którego przyjechaliśmy jest wynajmowany
przez moją rodzinę na wakcje i zjeżdżają się do niego wszyscy krewni. Czym to
skutkuje? Tabunem dzieci… Rodzina dzieli się na pół i wybierają jeden z dwóch dostępnych
domów , każdy bardzo blisko morza (ok 5 minut na nogach). Tym razem jednak nie
miałam swojego pokoju i musiałam go dzielić z M. i jej kuzynką. Brak
prywatności to jedna z tych rzeczy z którymi musiałam się po prostu pogodzić
podejmując ten styl życia. Nie jest źle i bywa zabawnie kiedy ‘’przypadkowo”
mały B. wchodzi do łazienki w trakcie gdy borę prysznic bo koniecznie chce się
ze mną wykąpać. Kryminał jest mi chyba przeznaczony.
Łącznie w obu domach było 17 osób
w tym ośmioro dzieci i mały bobas. Dla rodziców ten wyjazd był wyjątkowo
nastawiony na tzw. Leżing, plażng smażing. Tak naprawdę to nie za bardzo można
robić więcej przy takiej temperaturze. Jako, że dzieci miały kuzynów i kuzynki
do zabawy moim obowiązkiem było jedyne pomaganie przy gotowaniu i czasem
przygotowywanie kolacj. Kiedy wszyscy ruszali na plaże ja planowałam co by tu
zrobić ciekawszego niż leżenie. Pewnego popołudnia poszliśmy na mała
wycieczkę (sami stanowiąc doś pokaźną grupę) do parku narodowego znajdującego się
nieopodal. Są tam kilometry trasy wzdłuż brzegu. Zdobyliśmy wspólnie tylko
początek z racji tego, że dalej zaczynał się szlak dla bardziej odpornych . Doszliśmy do miejsca
Krokodyla Skała i tam spędziliśmy kilka godzin nurkując wzdłuż okalającej go
rafy. Ryby w ogóle się nie boją i praktycznie można było by je z łatwością złapać.
Ale why ? Czemu łapać ryby i męczyć je w kubeczku? Na to nie potrafi odpowiedzieć
nikt, chyba tylko moje dzieci. Poza męczeniem rybek kijkami dzieciom również
przypadła do gustu plaża nudystów znajdująca się nieopodal. Plaża to może za dużo
powiedziane. Jest to malutka urokliwa zatoczka wchodząca w skały. Można by ją z
łatwością przeoczyć gdyby tylko co jakiś czas na skały nie wychodzili nudyści
podziwiać widoki. Jeden z takich panów przysporzył dzieciakom nie lada zabawy
kiedy to majestatycznie stanął nad nami obserwując zachodzące słońce w oddali.
Sceneria była by bardzo romantyczna gdyby ten „Pan Słońce Peru” nie paradował przed nami
ze swoimi zesmażonymi pośladkami. Nie wiem czemu (i trochę mnie to niepokoi),
ale zaraz po tej mieszance wizualnej wszyscy zrobili się głodni i trzeba było
szybko wracać nakarmić dzieciaki. Następny dzień miał wyglądać tak samo czyli
śniadanie na tarasie i szybki wypad na plażę gdzie w sumie z przerwą na obiad spędzilibyśmy
cały dzień. Nie przemawia do mnie takie wylegiwanie się i właściwie nie lubię
się opalać. Zaplanowałam sobie pozwiedzać trasy we wspomnianym wyżej parku.
Któregoś razu zdecydowałam się pokonać najdłuższą z nich i tym samym obejść dwa
główne punkty widokowe w jeden dzień. Najwyraźniej ośrodek zdrowego rozsądku
znajduję się gdzieś w okolicach paznokcia dużego palca u stopy bo musiałam go z
nim stracić (patrz post wcześniej). Nie przewidziałam tego, że słońce dowali mi
tak bardzo i całą butla wody nie wystarczy na pokonanie 15 kilometrów po
niezalesionych górach. Niestety nie było już wyjsca. Doszłam w najdalszy odcinek
trasy i trzeba było jeszcze jakos wrócić…c.d.n
Salut!
Salut!
Poniżej mały filmk z wyprawy...
Ubolewam nad brakiem relacji z wspomnianej, wyzwolonej plaży...
OdpowiedzUsuń